Następną cechą polskiego chłopa był nadzwyczajny upór. Jak ktoś raz zajął stanowisko,
to potem rzadko kiedy ustępował, niezależnie od tego, o co toczył się spór, z taką samą
zawziętością walczono o błahostki, jak i o sprawy decydujące o przetrwaniu Lipiec
. Często też upór nie pozwalał na pogodzenie się najbliższych sobie ludzi, np. Antka z Maciejem
lub Szymka z Dominikową. Często nie dopuszczano do rozwiązań polubownych, kompromisów,
ich miejsce zajmowały często agresja i siła, jak było w przypadku lasu sprzedanego za plecami
chłopów. To także charakterystyczny element mentalności chłopskiej: zamiast rozumu pięść i
kłonica. Wynikało z tego wiele problemów i trosk oraz konfliktów dzielących wieś.
Cytaty:
- Antek po wyprowadzce od ojca:
- Przestałabyś, a to jak to ciele buczy i buczy!-
krzyknął Antek siedząc przed rozłożonymi na stole pieniędzmi.
- Kogo nie boli, temu wszystko powoli. Nie bolała cię bieda, kiejś krowę zmarnował i Żydom na rzeź wydał!
- Hale, ozedrę się pewnie i z lelit ci pieniądze wypuszczę, co?
- Jak te ostatnie komorniki ostalim, jak te dziadaki, ani tej kapki mleka, ani pociechy żadnej! Tylem się dorobiła na swojem, tyle! Mój Jezu! Mój Jezu! Drugie zabiegają, jak te woły orzą i jeszcze coś do domu przykupują, a ten ostatnią krowę, com od ojców dostała, sprzedaje...Już chyba ostatnia marnacja przyjdzie, ostatnia! -zawodziła nieprzytomnie.
- Rycz, to ci ano ode łba odciągnie, jakeś głupia i wyrozumienia nie masz! Naści pieniądze, popłać, gdzieś winna, kup, coć potrza, a resztę schowaj! - podsunął kupkę pieniędzy, a pięć rubli papierowe schował do pularesu.
- Spór Antka i Macieja:
- Ma prawo, bo się o swoje upomina! - wrzeszczał coraz mocniej Antek.
- Chcecie, to i zapiszcie, ale to, co ostało, odpiszcie na nas - zaczęła cicho kowalowa.
- Głupiaś! Widzisz ją, mojem się tu będzie dzieliła! Nie bój się, na wycug do waju nie pójdę... - rzekłem!
- A my nie ustąpim. Sprawiedliwości chcemy.
- Jak wezmę kija, to wama dam sprawiedliwość.
- Spróbujcie ino tknąć, a pewnikiem wesela nie doczekacie...
I jęli się już kłócić, przyskakiwać do się, grozić, bić pięściami w stół, wykrzykiwać a wypominać wszystkie swoje żale i krzywdy. Antek tak się zapamiętał i tak rozsrożył, że wściekłość buchała z niego i raz w raz już starego chwytał to za ramię, to za orzydle i gotów był bić...
- Pięść zamiast rozumu:
- Widzieliście to?... inaczej na wsi mówili... -zapytał któryś.
- Jakże, raz to byłem u niej w komorze? raz mi się to żaliła na niego?
- Łżesz jak ten pies! - krzyknął Antek przestępując próg.
Mateusz się porwał w ten mig do niego, ale nim mógł zmiarkować co bądź, już Antek skoczył jak ten wilk wściekły, chycił go jedną ręką za orzydle, przydusił, aż tamten dech i głos stracił, drugą ujął za pas, wyrwał z miejsca jak kierz, nogą drzwi wywalił na dwór i poniósł go prędko za tartak, do rzeki ogrodzonej płotem, i cisnął z całej mocy, aż cztery żerdki trzasły kiej słomki, a Mateusz niby kloc ciężki padł we wodę.
- I ja przywtórzę, że lakudra jest, włók, ja! A spał z nią, kto chciał, ja!... - wołał nieprzytomnie i gadał, co mu ślina na język przyniesła, nie skończył, bo stary, rozwścieklony już teraz do ostatka, trzasnął go tak w pysk, aż rymnął łbem na oszkloną szafkę i z nią razem zwalił się na ziemię... Porwał się rychło okrwawiony i runął na ojca.
Rzucili się na siebie jak dwa psy wściekłe, chycili się za piersi i wodzili po izbie, miotali, bili sobą o łóżka, o skrzynie, o ściany, aż łby trzaskały. Krzyk się podniósł nieopisany, kobiety chciały ich rozerwać, ale przewalili się na ziemię i tak zwarci całą nienawiścią i krzywdami tarzali się, gnietli, dusili...
Całe szczęście, że rychło rozerwali ich sąsiedzi i odgrodzili od siebie...
- Spór Szymka i Dominikowej o ożenek:
- Słyszałeś?! Nie doprowadzaj me do złości przy świętej niedzieli...
- Wyście też słyszeli, com rzekł: dajcie pieniędzy, a żywo!...
- Nie dam i żenić ci się nie przyzwolę! - buchnęła.
- I przez waszego przyzwoleństwa się obędę!
- Szymek, pomiarkuj się i ze mną nie zadzieraj!
Pochylił się naraz przed nią i pokornie podjął za nogi.
- Dyć was proszę; matko, dyć skamlę jak ten pies!...
Łzy mu zalały gardło.
Jędrek też ryknął i dalejże matkę całować po ręku; obłapiać za nogi a molestować wraz z bratem.
Odgarnęła ich od siebie ze złością.
- Ani mi się waż przeciwić, bo cię wygonię na cztery wiatry!... - krzyknęła wytrząchając pięściami.
Poprzedni Następny