Legenda o Matce Boskiej i kmieciu Jastrzębiu
- ,,Dawno
to już się działo, dawno, przed wiekami, że jeno o tym w starych księgach
stoi... We wsi jednej pod Krakowem żył kmieć, Kazimierz mu było na imię, a na
przezwisko Jastrząb, osiadły był z dawna, rodowy i bogacz, całe włóki obsiewał,
las swój miał, chałupę kiej dwór i młynek nad strugą.. Pan Jezus mu błogosławił,
wiedło się wszystko, brogi zawdy miał pełne, gotowy grosz w skrzyni, dzieci
zdrowe i kobietę poczciwą; bo dobry był człowiek, mądry, wyrozumiały, pokornego
serca i sprawiedliwy dla wszelkiego stworzenia.
Przewodził
gromadzie kiej ojciec, opiekował się biednymi, sprawiedliwości bronił,
podatkami nie uciskał, a poczciwości we wszystkim przestrzegał pilnie i
pierwszy był zawdy do pomocy bliźniemu i poratunku.
Żył też
sobie cicho, spokojnie i szczęśliwie jak u Pana Boga za piecem.
Aż razu
pewnego król jął skrzykiwać naród na wojnę przeciw poganom.
Zafraswał
się wielce Jastrząb, bo żal mu było doma .odbieżyć i ruszać na one boje srogie.
Ale
królewski parobek u drzwi stojał i przynaglał!
Na wielką
wojnę się miało, Turek ano sprośny w kraje polskie wszedł, wsie palił, kościoły
rabował, księży zarzynał, naród tępił lebo w postronkach pędził do swoich
pogańskich krajów.
Trza się
było gotować i na obronę stawać!
Zbawienie
wieczne czeka tego, któren ochotnie kładzie głowę za swoich i wiarę świętą.
Zwołał tedy
Jastrząb gromadę, wybrał co tęższych parobków, konie, wozy i wnet ruszyli
rankiem jakoś po mszy świętej!
A cała wieś
odprowadzała ich z płaczem i lamentem aż pod figurę Częstochowskiej, która
stojała przy drodze na rozstajach.
Wojował
rok, wojował dwa, że w końcu i słuch wszelki o nim zaginął.
Insze dawno
powrócili do domów, a Jastrzębia jak nie było, tak nie było, myśleli, że już
był zabit albo go Turek wziął do niewoli, o czym nawet z cicha jeszcze dziady i
wędrowce różne powiadali...
Aż w końcu
trzeciego roku na pierwszą zwiesnę powrócił, ale sam, bez czeladzi, bez wozów i
koni, piechty, zbiedzony, zmarnowany, z kosturem jeno kiej dziad...
Pomodlił
się gorąco przed Matką Bożą, że mu pozwolili jeszcze swojej ziemie, i spiesznie
ruszył do wsi...
Nikt go nie
witał, nikt nie poznawał, że psom się ano musiał oganiać.
Przychodzi
przed swój dom, przeciera oczy, żegna się, a poznać nie może... Jezus Maria!
Gumien nie ma, stajen nie ma, sadów nie ma, płotów nawet nie ma, z lewentarza
ni śladu... a z chałupy ino zręby spalone... dzieci nie ma... pusto...
straszno...jeno żona schorowana wywlekła się z barłogu na jego spotkanie i
gorzkimi łzami zapłakała!
Kieby
piorun w niego trzasnął!
Oto kiedy
on wojował i nieprzyjacioły Pańskie gromił, przyszedł do chałupy mór i pobił mu
wszystkie dzieci...pierun spalił... wilki wydusiły stada... źli ludzie
rozgrabili... sąsiady zabrały ziemię... susze wypaliły zboża... grady wytłukły
resztę... że nie ostało nic, ziemia jeno a niebo.
Siedział na
progu kiej zmartwiały, a na odwieczerzu, kiedy przedzwaniali na Anioł Pański,
zerwał się nagle i jął strasznym głosem wyklinać i pomstować!
Próżno go
żona wstrzymywała, próżno u nóg mu się wlekła błagający, przeklinał i
przeklinał, że na darmo krew swoją lał za Pańską sprawę, na darmo bronił
kościołów, na darmo rany ponosił, głód cierpiał, na darmo poczciwym był i
pobożnym; na darmo. - Pan Bóg i .tak go opuścił i na zatracenie skazał!
Strasznie
bluźnił przeciw boskiemu imieniowi a krzyczał, że już chyba złemu się cały odda,
bo on jeden ludzi w biedzie nie opuszcza.
Juści, że
na takie przyzwy wnet się zły jawił przed nim.
Jastrząb
się już nie pomiarkował w tej złości, a ino zawołał:
- Pomagaj,
diable, jeśli możesz, bo mi się wielka krzywda stała.
Głupi, nie
pomiarkował, że Pan Jezus chciał go doświadczyć i wypróbować.
- Pomogę, a
oddasz duszę? - zaskrzeczał zły.
- Dam,
choćby i zaraz!
Napisali
cyrograf, któren chłop krwią ze serdecznego palca podpisał.
I już od
tego dnia zaczęło mu się wszystko wieść, sam mało co robił, a ino doglądał i
rządził, Michałek, bo tak się kazał zły przezywać, robił za niego, a drugie
diabły poprzebierane za parobków, to za Miemców, pomagały, że w krótkim czasie
gospodarstwo było jeszcze lepsze, większe i bogatsze niźli przódzi.
Ino dzieci
nie było nowych, bo jakże bez błogosławieństwa boskiego mogły być!
Gryzł się
tym Jastrząb srodze, a po nocach czasami rozmyślał, jak to przyjdzie gorzeć w
tym piekle wiecznym, i nie cieszyły go ni bogactwa, ni nic... Aż musiał mu
Michałek jawić przed oczy, jako wszystkie bogacze, panowie, kupy diabłom się za
żywota zaprzedali, a żaden z nich się nie turbuje ni rozmyśla, co tam będzie po
śmierci, a jeno się weselą i wszystkiego używają do syta!
Uspokajał
się potem Jastrząb i jeszcze barzej przeciwko Bogu srożył, że aż sam krzyż pod
lasem zrąbał, obrazy z domu powyrzucał i do figury Częstochowskiej się brał, by
ją roznieść, iż mu to do orki przeszkadzała, ledwie go od tego kobieta odwiedła
skamleniem i prośbami.
I tak roki
płynęły za rokami jako ta woda bystra, bogactwa rosły niepomiernie, a z nimi
także znaczenie, iż nawet sam król zajeżdżał do niego, na dwór zapraszał i
między swoich komorników sadzał.
Puszył się
tym Jastrząb, wynosił nad drugie, biedotą pomiatał, wszelkiej poczciwości się
wyzbył, że, już za nic miał świat cały.
Głupi! nie
baczył, czym przyjdzie zapłacić za to...
Aż w końcu
i przyszła godzina porachunku. Panu Jezusowi już zbrakło cierpliwości i
pobłażania la zatwardziałego grzesznika...
Nadszedł
czas sądu i kary.
Najpierw
zwaliły się na niego ciężkie choroby i nie popuszczały ni na to oczymgnienie.
Potem
lewentarze padły na mór.
Potem
piorun spalił wszelkie zabudowania.
Potem grady
wybiły zboża.
Potem
czeladź go odbiegła.
Potem zaś
przyszły takie susze, że wszystko spaliło się na popiół, drzewa poschły, wody
wyschły, ziemia popękała.
Potem
opuścili go całkiem ludzie i bieda siadła na progu.
A on
chorzał ciężko, ciało mu kawałami odpadało, kości próchniały.
Na darmo
skamlał o poratunek Michałka i jego diablich kamratów: nawet zły nie poradzi,
kiej nad kim zawiśnie ręka Bożego gniewu!
A i diabli
nie stali już o niego: ich był, to aby prędzej skonał, dmuchali mu w one rany
straszne, bych się barzej jątrzyły.
Jedno
zmiłowanie Pańskie mogło go tylko wybawić!
Jakoś późną
jesienią przyszła jedna noc tak wiejna, że wicher zerwał dach z chałupy i
powyrywał wszystkie drzwi i okna, wraz zaś zleciała się cała hurma diabłów i
nuż tańcować koło węgłów, a cisnąć się z widłami do środka, bo Jastrząb już był
na skonaniu...
Kobieta
broniła go, jak mogła, obrazem świętym osłaniając, to kredą poświęconą znacząc
progi a okna, ale już ustawała z wielkiej turbacji, by nie pomarł bez
Sakramentów i pojednania z Bogiem; to chociaż zakazywał, tak był jeszcze w tej
ostatniej godzinie zatwardziały, chociaż złe przeszkadzało, upatrzyła porę i
poleciała na plebanię.
Ale ksiądz
szykował się gdziesik do drogi, a do bezbożnika iść nie chciał.
- Co Pan
Bóg opuścił, diabli zabrać muszą, nic tam uż po mnie... - i pojechał na karty
do dworu.
Zapłakała
gorzko z frasunku, przyklękła przed oną figurą Gzęstochowskiej i tym szlochem
krwawym, tym srzybotem serdecznym skamlała o zmiłowanie.
Ulitowała
się nad nią Panienka święta i przemówiła:
- Nie
płacz, kobieto, wysłuchane są twoje prośby...
I schodzi
do niej z ołtarza, jak stała, w koronie złotej, w onym płaszczu modrym,
zasianym gwiazdami, z różańcem u pasa... jaśniejąca dobrotliwością...
Przenajswiętsza i gwieździe zarannej podobna... Kobieta padła przed Nią na
twarz.
Podniosła
ją świętymi rączkami, otarła te łzy żałośliwe, przytuliła do serca i powiada
tkliwie:
- Prowadź
do chałupy, może ci co poredzę, służebnico wierna.
Obejrzała
chorego i zafrasowało się wielce serce miłościwe.
- Bez
księdza się nie obejdzie, kobietą jeno jestem i takiej mocy nie mam, jaką Jezus
dał księżom! Łajdus on jest, o naród nie dba, zgoła zły pasterz, odpowie za to
srogo, ale on jeden ma moc rozgrzeszania... Sama pójdę po tego kostyrę do
dworu... Naści różaniec, broń nim grzesznika, póki nie przyjdę.
Ale jak tu
było iść?... noc ciemna, wiater, deszcz, błocko, kawał drogi, a do tego diabli
wszędzie psocili.
Nie ulękła
się niczego Pani Niebieska, nie! Przyodziała ię jeno od pluchy w płachtę i
poszła w tę ciemnicę...
Doszła do
dworu umęczona srodze i przemokła do nitki; apukała prosząc pokornie, bych
ksiądz szedł pilno do chorego, ale on, dojrzawszy, iż to jakaś biedota i taki
psi czas na dworze, kazał powiedzieć, że rano przyjedzie,teraz nie ma czasu i
grał dalej, pił i baraszkował z panami.
Matka Boża
jeno westchnęła boleśnie nad jego niepoczciwością, to sprawiając, że zaraz
zjawiła się złota kareta, cugi, lokaje, przeodziała się na panią starościnę i
weszła na pokoje.
Juści, że
ksiądz zaraz pojechał chętliwie i w te pędy.
Przyjechali
jeszcze na czas, ale już śmierć siedziała na progu, a diabli przez moc dobywali
się do chłopa, by go porwać żywcem, nim ksiądz nadjedzie z Paneum Jezusem; tyle
że broniła go kobieta różańcem, to obrazem drzwi przytykając, to pacierzem, to
tym Imieniem Pańskim.
Wyspowiadał
się Jastrząb, za grzechy żałował, Boga przepraszał, rozgrzeszenie dostał i
zaraz w ten moment Bogu ducha oddał. Sama Najświętsza zamknęła mu oczy,
pobłogosławiła kobietę i powiada do struchlałego księdza:
- Pódzi za
mną!...
Nie mógł
się jeszcze pomiarkować, ale poszedł, rozgląda się przed chałupą, a tu ani
karety, ni lokajów, jeno deszcz, błoto, ciemnica i śmierć, idąca za nim trop w
trop... Uląkł się wielce i dalejże gnać za Panienką ku kapliczce !
Patrzy, a
tu Ona już w płaszczu i koronie, otoczona chórami anielskimi, wstępuje na ołtarz,
na dawne miejsce.
Poznał ci
wtedy Królową Niebieską, strach go wziął, padł na kolana, ryknął płaczem i
wyciągnął ręce o zmiłowanie.
A Panienka
święta spojrzała nań gniewnie i rzekła:
Wieki tak
całe poklęczysz za grzechy, popłaczesz, nim odpokutujesz...
W kamień
się wnet obrócił i tak już ostał, nocami jeno płacze, ręce wyciągnięte trzyma,
zmiłowania czeka i już od wiek wieków tak klęczy.
Amen!
Do dzisiaj oglądać można oną figurę w Dąbrowie pod
Przedborzem: pod kościołem stoi ku wiecznej pamiętliwości i ostrzeżeniu
grzeszników, jako "kara za złe nikogo nie minie."