Legenda o psie Panajezusowym Burku
Roch milczał chwilę, a potem podniósł siwą głowę, okoloną
długimi, równo nad czołem uciętymi włosami, utkwił blade, jakby wypłakane oczy
w ogniu i ozwał się cicho, przebierając palcami ziarna różańca...
W owy czas daleki...
Kiej Pan Jezus jeszcze po ziemi chadzał i rządy nad narodem
sam sprawował, stało się to, coć wam rzeknę...
Szedł se Pan Jezus na odpust do Mstowa, a drogi nikaj nie
było, ino piachy srogie a parzące, bo słońce przypiekało i gorąc był taki, jak
kieby przed burzą... A cienia nikaj ni osłony.
Pan Jezus szedł z cierpliwością wielką, bo do lasu było
jeszcze kawał drogi, ale że już tych świętych nóżków nie czuł z utrudzenia i
pić mu się okrutnie chciało, to se raz w raz przysiadał na wydmach, chocia tam
i barzej przygrzewało, i rosły same ino koziebródki, a cienia było tyla, co od
tych poschniętych badyli dziewann, że i ptaszek by się nie schronił....
Ale co przysiadł, to i nie odzipnął nawet rzetelnie, bo
zaraz Zły, jako ten jastrząb paskudny, co bije z góry w ustałego ptaszka, tak
ci on zapowietrzony bił racicami w piach a tarzał się jako to bydlę, że taka
kurzawa, taka ćma się podnosiła, co i świata widać nie było...
Pan Jezus, choć mu piersi zapierało i ledwie się już ruchał,
to wstawał i szedł, a ino się pośmiewał z głupiego, bo przeciech wiedział, że
Zły chciał mu zmylić drogę, coby nie szedł na odpust na zbawienie grzesznego
narodu...
I szedł Pan Jezus... szedł... aż i przyszedł do lasu...
Odpoczął se w cieniu niezgorzej, ochłodził wodą i coś niecoś
z torby przegryz, potem wyłamał niezgorszy kijaszek, przeżegnał się i wlazł w
bór.
A bór był stary i gęsty, a błota nieprzebyte, a chrapy i
oparzeliska takie, że musi sam Zły tam domował, a gąszcze, że i niektóremu
ptakowi łacno przemknąć się nie było.Jeno Pan Jezus wszedł, a tu kiej Zły borem
nie zatrzęsie, kiej nie zacznie wyć, kiej nie pocznie łamać chojarów a wiater,
jako że to jeno parob piekielny, pomagał w te pędy i rwał suszki, rwał dęby,
rwał gałęzie i huczał, i hurkotał po borze jako ten głupi.
Ciemność się stała, że chocia oko wykol - a tu szum,a tu
trzask... a tu zawierucha... a tu jakieś zwierzaki, pomioty diabelskie
wyskakują i szczerzą kły... i warczą...i straszą... i świecą ślepiami, i...
ino... ino chycić pazurami. ale juści, że nie śmiały, bo jakże by... Pan ci
Jezus był w swojej świętej osobie...
Ale i Panu Jezusowi dość było tego głupiego strachania, i że
pilno na odpust, to przeżegnał bór i zaraz wszystkie Złe i ze swoimi kumami
przepadli w oparzeliskach.
Ostał się ino taki dziki pies, bo w ony czas pieski nie były
jeszcze z ludźmi pobratane.
Ten ci to pies ostał i leciał za Panem Jezusem, szczekał, to
docierał do świętych nóżek Jego, to udarł zębami za porteczki, to kapot Mu
ozdarł i za torby chytał, i sielnie się dobierał do mięsa... ale Pan Jezus,
jako że był litościwy i krzywdy nijakiemu stworzeniu zrobić by nie zrobił, a
mógł go kijaszkiem przetrącić abo i zasie samym pomyśleniem zabić, to ino
powieda:
- Naści, głupi, chlebaszka, kiejś głodny - i rzucił mu z
torby.
Ale pies się rozeźlił i zapamiętał, że nic, ino kły
szczerzy, warczy, ujada, a dociera i całkiem już psuje Jezusowe porteczki.
- Chlebam ci dał, nie ukrzywdził, a obleczenie mi rwiesz i
szczekasz po próżnicy. Głupiś, mój, piesku, boś Pana swego nie poznał. Jeszcze
ty za to człowiekowi odsłużysz i żyć bez niego nie poradzisz... - powiedział
Pan Jezus mocno, aż pies siadł na zadzie, potem zawrócił, ogon wtulił między
nogi, zawył i kiej ogłupiały pognał w cały świat.
A Pan Jezus przyszedł na odpust.
Na odpuście narodu jak drzew w boru abo tej trawy na łąkach
- aż gęsto.
Ale w kościele było pusto, bo w karczmie grali, a przed kruchtą
cały jarmark i pijaństwo, i rozpusta, i obraza boska, jako i w te czasy bywa.
Wychodzi Pan Jezus po sumie i patrzy, aż tu naród kiej to
zboże pod wiatrem, to w tę, to w oną stronę się kolebie i ucieka, a niektóry z
biczem bieży, kto żerdkę z płotu wyciąga, kto znów po kłonice sięga, a inszy
zasię i kamienia szuka, a baby w krzyk i na płoty się drą, to na wozy, a dzieci
w bek, a wszyscy krzyczą:
- Wściekły pies, wściekły pies!
A pies środkiem ludzi, kieby z nagła rozstąpioną ulicą, gna
z wywieszonym ozorem i wprost na Pana Jezusa. Nie uląkł ci się Pan nasz, nie...
poznał, że to ten sam piesek z boru, to ino rozpostarł tę swoją świętą kapotę i
powieda do zwierza, któren z nagła przystanął:
- Pójdź tu, Burek, przespieczniejszyś ty przy mnie niźli w
borze. Okrył go kapotą, ospostarł nad nim ręce i powiada:
- Nie zabijajcie go, ludzie, bo to też stworzenie boskie, a
biedne jest, głodne, zgonione i bezpańskie.
Ale chłopi jeli krzyczeć, jeli wydziwiać; a mamrotać
trzaskać kłonicami o ziemię: że to zwierz dziki i wściekły, że im już tyla
gąsków i owieczek porwał, że cięgiem szkody czyni, a i człowieka uszanować nie
uszanuje, ino zaraz kłami... że nikt bez kija na pole nie wyjdzie, bo bez tego
piekielnika przespieczności nijakiej nie ma... że zabić go trza koniecznie...
I chcieli przez moc psa spod Panajezusowej kapoty wziąć a
zakatować. Aż się Pan Jezus ozgniewał i krzyknął:
- Nie ruchaj, jeden drugi! To się, łajdusy i pijanice, psa
boita, a Pana Boga to się nie boita, co?..
Odstąpili, bo mocno rzekł, a Pan Jezus im dalej powieda - że
są łajdusy... że przyszli na odpust, a piją ino po karczmach, a Boga obrażają,
a pokuty nie czynią i przeklętniki są, a katy jedne la drugich, złodzieje,
bezbożniki i kara boska ich nie minie.
Skończył Pan Jezus, podniósł kijaszek i chciał odejść...
Ale już Go naród poznał i kiej nie rymnie przed Nim na
kolana, kiej nie rykną płaczem i kiej nie zaczną skomleć...
- Ostań z nami, Panie! Ostań, Panie Jezu Chryste!
Ostań! A to Ci wierne będziemy, kiej ten pies... pijanice
nny, bezbożniki my, złe my ludzie, ale ostań!... Ukarz, bij, ale ostań!...
Sieroty my opuszczone, ludzie bezpańskie..-, i tak plakali, tak żebrali, tak
całowali Go po rękach i po tych nogach świętych, że zmiękło serce Pańskie,
ostał z nimi przez parę pacierzów, nauczał, rozgrzeszał i błogosławił
wszystkiemu.
A potem, kiedy już odchodził, to powiada:
- Krzywdę wam czynił pies? Odtąd wam odsługiwać będzie. I gąsków popilnuje, i owieczki oganiał będzie, i jak się jeden albo drugi schlasz - chudoby i dobra stróżem będzie a przyjacielem. Ino go szanujta i krzywdy mu nie czyńcie.
I odszedł Pan Jezus we świat tyli.
A obejrzy się - Burek siedzi tam, gdzie go obronił.
- Burek, a pódzi ze mną, cóż to, sam, głupi, ostaniesz?.,
I pies poszedł, i już szedł wszędy za Panem i taki cichy,
taki czujny, taki wierny, kiej parobek najlepszy.
I poszli już wszędzie razem.
I bez bory szli, i bez wody - całym światem.
A że nieraz i głód był, to piesek ptaszka jakiego wytropił,
to gąskę abo baranka przyniósł i tak se społecznie żyli.
A często gęsto, kiedy Jezusiczek strudzony spoczywał, to
Burek odganiał złych ludzi abo i zwierza dzikiego i nie dał Pana naszego,
nie...
Kiej przyszedł czas, że Żydy paskudne i one faryzeje srogie
wiedły Pana na umęczenie - to Burek rzuucił się na wszystkich i jął gryźć, i
bronić, jak tylko umiała biedota kochana.
A Jezus mu rzekł spod drzewa, które dźwigał na mękę swoją
świętą:
- Sumienie barzej ich gryźć będzie... a ty nie uredzisz...
I kiej umęczonego powiesili na krzyzie, to Burek siadł i wył...
...drugiego dnia, kiej wszystkie ludzie poodchodzili, że już
ani Panienki Najświętszej, ni apostołów świętych nie było... to ostał ino
Burek...
...lizał raz w raz te święte, przebite goździamń, konające
nóżki Panajezusowe i wył... wył... wył...
...a kiej już trzeci dzień nadszedł... przecknął Pan Jezus i
patrzy, a tu nikogo w podle krzyża... ino jeden Burek skamli żałośliwie i tuli
się do jego nogów...
...to Pan nasz Jezus Chrystus Przenajświętszy pojrzał
miłościwie na niego w tej godzinie i rzekł ostatnim tchem:
- Pójdź, Burek, ze mną!
I piesek w to oczymgnienie puścił ostatnią parę i poszedł za
Panem...
Amen.