Symbolizm w Chłopach Władysława Stanisława Reymonta


Analiza elementów symbolizmu w powieści Reymonta stawia nas przed problemem rozumienia samego terminu: symbolizm w znaczeniu tradycyjnym, polegający na zawieraniu niekoniecznie jasnych znaczeń w konkretnych osobach, przedmiotach, zdarzeniach, a wiec symbolizm skupiony w pewnych skończonych, oddzielnych obszarach kreacji literackiej, czy może symbolizm rozproszony, przenikajaący całą fabułę, symbolizm immanentny (S. Lichański), w którym warstwa realistyczna i symboliczna nie są czymś rozdzielnym, wręcz przeciwstawnym, ale stanowią jedną tkankę - rzeczywistość.

Skupmy się wpierw na owej klasycznej symbolice: otóż elementy symboliczne występują tu w każdej niemal skali, na różnych płaszczyznach.

Przede wszystkim możemy znaleźć je w samej kompozycji utworu: Chłopi są formą okresową, przedstawiającą cykl czterech pór roku, cykl symbolizujący życie, zmiany, narodziny i śmierć, oraz ich wieczny związek z naturą (stanowiący jeden z fundamentów utworu). Tak też każda z czterech pór odpowiada pewnemu zakresowi zdarzeń, stanów, których człowiek na swej drodze doświadcza.

Symboliczne znaczenie mają też poszczególne postacie, oraz związki między nimi występujące. Jagna jest symbolem płodnej ziemi, w której drzemią wszelkie siły życia, która - doświadczajac i uwielbienia, i pogardy - pozostaje wiecznie żywą, niezniszczalną:
bo jako ta ziemia święta była Jagusina dusza - jako ta ziemia. Leżała w jakichś głębokościach nie rozeznanych przez nikogo w bezładzie marzeń sennych - ogromna a nieświadoma siebie - potężna a bez woli, bez chcenia, bez pragnień martwa a nieśmiertelna, i jako tę ziemię brał wicher każdy, obtulał sobą i kołysał, i niósł tam, gdzie chciał... i jako tę ziemię o wiośnie budziło ciepłe słońce, zapładniało życiem, wstrząsało dreszczem ognia, pożądania, miłości a ona rodzi, bo musi; żyje, śpiewa, panuje, tworzy i unicestwia, bo musi; jest, bo musi... bo jako ta ziemia święta, taką była Jagusina dusza - jako ta ziemia!...
Autor nie raz podkreśla jej bierną, ewentualnie kontemplacyjną postawę, a także pewne oderwanie od materii (obojętność na majątek, brak interesowności, ambicji, chęci posiadania), charakter z lekka metafizyczny. Tak jak miłość do ziemi, praca na niej i walka o nią jest jedną z podstaw życia i działania (przejawiającą się choćby w walce o las), tak konflikt o Jagnę między Maciejem Boryną i jego synem stanowi główną oś akcji i staje się źródłem wszystkich dramatycznych wydarzeń. Wreszcie ucieczka Jagny z Antkiem w zimową noc, ich wielka, choć tak krótka podróż; siła nieopanowanej, pierwotnej, ale jednak: miłości, staje się częścią potęgi życia, potęgi natury:
Milczeli, a jeno szmer pocałunków, wzdychów, namiętne pokrzyki, głuchy warkot upojeń, radosne bicie serc okryły,ich jakoby drgającym żarem pól wiośnianych: byli jako te okwiecone wiosną rozłogi, zatopione w świetlistym pobrzęku radości; boć tak samo rozkwitały im oczy, tak samo dyszeli upalnym tchnieniem pól rozprażonych w słonecznej pożodze, drżeniem traw rosnących, drganiem i pobłyskiem strumieni, stłumionym krzykiem ptaków; serca tętniały w jedno z tą ziemią świętą, a spojrzenia padały kieby ten ciężki, rodny okwiat jabłonkowy, a słowa ciche, rzadkie, ważne wytryskiwały z samego rdzenia duszy, niby olśniewające pędy drzew w majowe świty, a oddechy były jako te wiewy pieszczące młodą ruń, a dusze jako ten dzień wiośniany, rozsłoneczniony, jako te zboża w słup idące, pełne skowronkowych świergotów, blasków, poszumów, lśniącej zieleni i niezmożonej radości istnienia...

Ozywiście i sam Boryna jest symbolem - symbolem siły, potencjału przedsiębiorczości istniejącego w ludzie.
- Dobry to był człowiek i prawy Polak. Był z nami w powstaniu, przystał do partii dobrowolnie i gnatów nie żałował. Widziałem go przy robocie. A zmarnował się przez nas... Przekleństwo ciąży nad nami...
Tak jak Boryna, zmarnowana została właśnie ta możliwość, ta szansa. Przekleństwo ciąży nad nami... Jednakże przed śmiercią Maciej przybiera jeszcze inną symboliczną postać - postać siewcy.
Boryna naraz przyklęknął na zagonie i jął w nastawioną koszulę nabierać ziemi, niby z tego wora zboże naszykowane do siewu, aż nagarnąwszy tyla, iż się ledwie podźwignął, przeżegnał się, spróbował rozmachu i począł obsiewać... Przychylił się pod ciężarem i z wolna, krok za krokiem szedł i tym błogosławiącym, półkolistym rzutem posiewał ziemię na zagonach. Łapa chodził za nim, a kiej ptak jaki spłoszony zerwał się spod nóg, gonił przez chwilę i znowu powracał na służbę przy gospodarzu. A Boryna, zapatrzony przed się w cały ten urokliwy świat nocy zwiesnowej, szedł zagonami cicho, niby widmo błogosławiące każdej grudce ziemi, każdemu źdźbłu, i siał siał wciąż, siał niestrudzenie. Potykał się o skiby, plątał we wyrwach, niekiedy się nawet przewracał, jeno że nic o tym nie wiedział i nic nie czuł kromie tej potrzeby głuchej a nieprzepartej, bych siać. Szedł aż do krańca pól, a gdy mu ziemi zabrakło pod ręką, nowej nabierał i siał, a gdy mu drogę zastąpiły kamionki a krze kolczaste, zawracał. Odchodził daleko, że już ptasie głosy się urywały i kajś w mglistych mrokach zginęła cała wieś, a obejmowało płowe, nieprzejrzane morze pól, ginął w nich kiej ptak zabłąkany lub kiej dusza odlatująca ze ziemie - i znowu się wyłaniał bliżej domów, w krąg ptasich świergotów powracał i w krąg zamilkłych na. chwilę trudów człowieczych, jakby wynoszony z nawrotem na krawędź żyjącego świata przez chrzęstliwą falę zbóż... - Puszczaj, Kuba, brony a letko! - wołał niekiedy niby na parobka. I tak przechodził czas, a on siał niezmordowanie, przystając jeno niekiedy, bych odpocząć i kości rozciągnąć, i znowu się brał do tej płonej pracy, do tego trudu na nic, do tych zbędnych zabiegów. A potem, kiej już noc ździebko zmętniała, gwiazdy zbladły i kury zaczynały piać przed świtaniem, zwolniał w robocie, przystawał częściej i zapomniawszy nabierać ziemi pustą garścią siał - jakby już jeno siebie samego rozsiewał do ostatka na te praojcowe role, wszystkie dni przeżyte, wszystek żywot człowieczy, któren był wziął i teraz tym niwom świętym powracał i Bogu Przedwiecznemu.
Ten ostatni siew Boryny to jego śmiertelne zaślubiny z ziemią; ostatecznym celem i jedynym pragnieniem przesilającej się woli jest: siać, w nabożnym skupieniu, powadze i godności - oto siew, bądź ogólniej praca na roli staje się najwyższym misterium ludzkiego życia, osiągnięciem pełni człowieczeństwa.

Symboliczną jest też scena wesela, podczas którego umiera Kuba - symbol duszy anielskiej ludu polskiego. Zestawione zostają dwa skrajnie kontrastujące ze sobą obrazy: wrzawa, chaos, walka - spokój, odejście wszelkiego pragnienia. Obydwa istnieją wszak w każdym człowieku, odwiecznie istniejąc obok siebie, tak, że trudno jednoznacznie określić, czy pokój między nimi, czy już wojna. A gdy wesele ostrzej lunęło wrzawą i trzaski hołubców, bitych zaparmiętale, dom zda się roznosiły, budził się nieco, wychylał duszę z ciemnicy, podnosił z niepamięci, wracał z dalekości przerażających i słuchał. A czasem jeść probował albo szeptał cicho, serdecznie: - Ceśka, Ceś, Ceś! Ale już dusza wychodziła z niego powoli i niesła się we światy, jako ten ptaszek Jezusowy, kołowała jeszcze błędnie, oderwać się nie mogła jeszcze, że przywierała czasami do ziemie świętej, by odpocząć z utrudzenia, utulić swój płacz sierocy we wrzawie ludzkiej; między kochane zachodziła, wśród żywe szła, do bratów wołała żałośnie i u serc prosiła pomocy, aż mocą Jezusową skrzepiona i miłosierdziem, niesła się na jakieś pola wiośniane, na te Boże ugory ogromne, nieobjęte, wieczną światłością oprzędzone i weselem wiecznym. I wyżej leciała, dalej, dalej, aż tam... ...Aż tam zaś, gdzie już nie dosłyszy człowieczego płakania ni żałosnego skrzybotu duszy wszelkiej... ...Tam zaś, gdzie ino pachnące lilie wioną, gdzie kwietne pola miodną słodkością szumią, gdzie ciekną rzeki gwiezdne po dnach barwionych rzęsiście, gdzie wieczny dzień. ...Tam zaś, gdzie ino ciche modlenie płynie i dymy pachnące wleką się cięgiem, jako te mgły, dzwonki brzęczą i organy cicho grają, i święta ofiara odprawuje się ciągle, i naród już bezgrzeszny, i aniołowie, i święci pośpiewują spólnie chwałę Pańską, w ten kościół święty, nieśmiertelny, Boży! Gdzie ino duszy człowiekowej modlić się a wzdychać, a płakać z radości i weselić się z Panem w wiek wieków. Tam się ano rwała dusza umęczona i odpocznienia tęskliwa, Kubowa dusza. Dom zaś tańcował wciąż i weselił się całym sercem, ochotniej nawet niźli wczoraj, bo poczęstunek był sutszy i barzej niewolili gospodarze. Wodzili się też w tanach do upadłego. Wrzeli już niby ten ukrop na mocnym ogniu, a co przysłabli zdziebko, muzyka grzmiała z nową siłą, że jako łan, uderzony wichurą, ino się przyginali, brali rozmach, niecili rum nogami i z krzykiem szli w nowy tan, ze śpiewami, a huczno, tłumno i ogniście. Że już im dusze całkiem stajały od gorącości, krew kipiała warem, rozum odchodził, serca się zapamiętały w hulance, a każdy nerw dygotał do taktu, każdy ruch był tańcem, każdy krzyk śpiewem, a każde oczy weselem się jarzyły i radością. I tak szło przez całą noc, do samego świtania! (...) A Kuba w ten sam czas składał duszę swoją pod święte Panajezusowe nóżki.

Jednakże cała fabuła jest przesiąknięta nieuchwytnym, nie dającym się wyróżnić, oddzielić, wyizolować, immanentym symbolizmem. Łączy on ze sobą mistykę religii i mistykę przyrody dając im wspólny wyraz w codziennej obrzędowości życia bohaterów Reymonta. Miesza on wszystkie płaszczyzny powieści w telluryczno-witalistycznym naczyniu tak dłgo, aż niemożliwe stanie się ich rozróżnienie - stąd właśnie bierze się najgłębszy wymiar Chłopów. A nieraz i msza się skończyła, i ludzie się porozchodzili, i Jambroż już w pustym kościele przedzwaniał kluczami, a ona jeszcze klęczała, zapatrzona w puste po Jasiu miejsce, rozmodlona przenajświętszą cichością upojenia, tą radością nabrzmiałą do bólu, tymi jeno łzami, co jej same spływały z oczów, kiej ziarna pełne, ważkie i przeczyste. Że już dnie były dla niej jako te ciągłe święta, jako te uroczyste odpusty w nieustannej radości nabożeństwa, jakie się cięgiem odprawiało w jej, duszy, bo kiedy wyjrzała w pole, to dzwoniły jej tym samym dojrzałe kłosy, dzwoniła spieczona ziemia, dzwoniły sady przygięte pod ciężarem owoców, dzwoniły bory dalekie i te wędrujące chmury, i ta przenajświętsza hostia słońca, wyniesiona nad światem, a wszystko śpiewało wraz z jej duszą jeden niebosiężny hymn dziękczynienia i radości: - Święty! Święty! Święty!


Materiał przygotował:
Jan A. Gutt